
To się nazywa śmierć… w porę. Teraz będzie można przykryć i rozmyć stawianie pomnika Mazowieckiemu.
Nie należy wierzyć nekrologom. Pożal się Boże, ale był to polityk – opiszmy go więc i oceńmy politycznie. Najlepsze, co można dziś o Olszewskim powiedzieć - to przypomnienie jak czasach pierwszej Solidarności wspólnie z Mazowieckim, Celińskim, Chrzanowskim czy Siła-Nowickim był wśród doradców i działaczy związku przedstawicielem frakcji umiarkowanej, przeciwnej konfrontacji z władzami - a więc i oponującej prowokacjom Kuronia, Gwiazdy, Borusewicza, mającym w tle m.in. ... Kaczyńskich. Potem było już tylko gorzej.
Balcerowicz-bis
„Pierwszy PRAWDZIWIE niekomunistyczny premier…”. Od upadku rządu Jana Olszewskiego minie wkrótce 27 lat. To więcej niż mają niektórzy członkowie i sympatycy Ruchu Narodowego, ONR, czy MW dziś tak chętnie podpisujący się pod kondolencjami dla zmarłego. Czy to jednak tłumaczy ich uczestnictwo w obchodach służących kultywowaniu fałszywego obrazu tamtego fatalnego gabinetu i oddawanie nienależnej czci jego szefowi? Oczywiście, że nie. Od powstania Ligi Narodowej minęło wszak lat 126, pierwszą lożę B’nai B’rith na ziemiach polskich powołano 97 wiosen temu – a chyba nawet młodzi narodowcy nie mają wątpliwości, które dziedzictwo powinno być im bliższe?
Nie ma żadnego faktu, który by tak z ówczesnej, jak i z dzisiejszej perspektywy pozwalał bronić gabinetu Olszewskiego. Przede wszystkim dlatego, że ani programowo, ani kadrowo nie odbiegał on jakościowo (czyli anty-jakościowo) od innych ekip po 1989 r., zwłaszcza post-solidarnościowych. Mówimy wszak o rządzie z udziałem Andrzeja Olechowskiego i Radosława Sikorskiego (wówczas jeszcze „młodego orła” centroprawicy)! Równie typowy był z trudem wypracowany program tej ekipy. „Założenia polityki społeczno-gospodarczej na 1992 r.”, czyli tzw. plan Eysymontta – to tylko kontynuacja planu Balcerowicza, z jego założeniami antyeksportowymi, częściowym popiwkiem, wyprzedażą majątku narodowego, dławieniem produkcji i ścisłym podporządkowaniem Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu i Bankowi Światowemu. Czy na pewno chcemy życzliwie wspominać ekipę dumnie zamykającą historię polskiej motoryzacji, w związku z niekorzystną dla państwa (i rzutująca potem poważnie na naszą ekonomikę, np. na działania sektora bankowego) sprzedażą FSM? Ile ciepłych słów znajdziemy dla drużyny, która przygotowała dewastację Huty Warszawa, szykowaną wówczas do oddania na poniewierkę głównemu konkurentowi – Lucchiniemu S.p.A.?
Na pasku Brukseli
Na odcinku polityki zagranicznej – nie było lepiej. Jan Olszewski (z wrodzoną sobie nieudolnością, ale jednak uparcie) przepychał w okresie swego urzędowania Układ Europejski, ustanawiający stowarzyszenie między Rzecząpospolitą Polską a Wspólnotami Europejskimi i ich Państwami Członkowskimi – czyli umowę stowarzyszeniową stawiającą polską gospodarkę na pozycjach kolonialnego rynku zbytu dla państw zachodnich. Dla neo-endeków puste gesty antyrosyjskie, czy pro-NATO-wskie są zapewne argumentami za, a nie przeciw temu rządowi – ale może sprzeciw wywoła chociaż wspomnienie jego uległości wobec malutkiej, antypolskiej Litwy prześladującej już wówczas naszą mniejszość i rozpędzającą zdominowane przez Polaków samorządy?
W tym kontekście późniejsze wypowiedzi mecenasa domagającego się historycznej rehabilitacji Stepana Bandery nie jawią się bynajmniej jakąś starczą demencją (jak tłumaczyli życzliwi) – ale raczej starczym uporem konsekwentnego prometeisty, gotowego zawsze poświęcić polskie interesy narodowe dla celów wytkniętych przez prawdziwych… Braci.
Byle ładnie przegrać!
Zakłamanie historii rządu Olszewskiego bije nawet wysokie standardy mitologizacji politycznej lat 80-tych i 90-tych. To nie była „heroiczna drużyna odważnie reformująca państwo, pokonana przez agentów i Ruskich” – tylko czwarty garnitur solidarnościowy, kierowany przez najbliższego współpracownika czołowego polskiego wolnomularza z czasów PRL, Jana Józefa Lipskiego. Unia Demokratyczna i Kongres Liberalno-Demokratyczny, które do tej koalicji wciągał Jarosław Kaczyński – nie weszły do niej nie z powodu różnic ideowych, ale w słusznym przekonaniu, że taka władza się nie utrzyma, bo raz że rządzić nie umie, a dwa, że w sumie nie chce.
To jest bowiem właśnie główna cecha centroprawicy w Polsce: jest ona tak przywiązana do koncepcji „moralnego zwycięstwa” (czyli po ludzku mówiąc – klęski), że za nią tęskni i robi wszystko, by ją przyspieszyć. Rządzenie jest wszak niewdzięczne, trudne, wymaga uczenia się, myślenia, gromadzenia doświadczeń i podejmowania decyzji. Łatwiej jest snuć marzenia – że „kiedyś to hoho, wygra się wszystko”, no, ale na razie „układ nie pozwala”. Nawet dostanie na chwilę władzy do rąk – niczego w tym zakresie nie zmienia. Zawsze ktoś utrudnia – jak nie agenci, to sędziowie, a w każdym razie telefon z ambasady amerykańskiej czy „izraelskiej”. I można trwać dalej w bierności, świętując rocznice kolejnych porażek, skupiając uwagę elektoratu na jakichś pobocznych czy wydumanych problemach. Czemu jednak w tym procederze chcą uczestniczyć osoby i środowiska odwołujące się do tradycji endeckiej?
Nikt po nich nie płakał
Na upadek rządu Olszewskiego w 1992 r. powszechnie czekano. Nawet z punktu widzenia ówcześnie istniejących środowisk „niepodległościowych” i antykomunistycznych – nie dokonał on niczego istotnego. KPN miał mu za złe odwrócenie się od postulatów „restytucji niepodległości”[i], nie zrealizowano PC-owskiej koncepcji „dekomunizacji” – i to nie z powodu braku większości dla takich rozwiązań. To był po prostu fatalny, nieudolny zespół, wobec którego aż chciało się być w opozycji. Dość przypomnieć, że kiedy minister obrony Jan Parys, robiąc tajemnicze miny, oskarżył wtedy prezydenta Lecha Wałęsę o zamiar wykorzystania wojska do zamachu przeciw demokracji – po kraju poszło raczej westchnienie ulgi o treści „no nareszcie, może ktoś tu zaprowadzi w końcu porządek…!”
Pusty jak wydmuszka „ethos” olszewicki został negatywnie zweryfikowany przez wyborców (2,7 proc. na Koalicję dla Rzeczypospolitej w wyborach 1993 r.), jak i przez ugrupowania wchodzące w skład zaplecza politycznego rządu (by wspomnieć tylko krytyczne oceny formułowane wobec Olszewskiego np. w szeregach ZChN). Trzeba było upływu dwóch dekad jawnie sprzecznej z faktografią propagandy (na rzecz „rządu który wstrzymał prywatyzację” – co jest kłamstwem przerażająco bezczelnym, rząd Olszewskiego prywatyzował, jak i poprzednie, i kolejne gabinety – tylko robił to jak wszystko: powolnie i nieudolnie) i powtórzenia raz jeszcze całej operacji „heroicznej klęski” przez poprzednią ekipę Kaczyńskiego – by i stary mecenas załapał się na swój kawałek legendy.
Ostrożnie z ogniem!
Może więc chociaż sam ten PR nadawałby się do wykorzystania przez neo-endeków? Ha, jeszcze po 1992 r. narodowcy obserwowali próby reorganizacji nurtu „niepodległościowego” w ramach RTR, RdR, KdR, PC-ZP itp. Trafnie odnajdywano w ich szeregach osoby zagubione, odczuwające instynktowną bliskość w stosunku do nacjonalizmu (głównie na tle antysemickim) – słowem nie dostrzegające fundamentalnych różnic w myśleniu o Polsce pomiędzy swymi idolami (Parysem, Olszewskim, Kaczyńskim), a polską racją stanu i polskim interesem narodowym. Na tym gruncie można było (i być może da się nadal) niekiedy łowić zbłąkane owieczki. Jednak słabsze, mniej selektywne umysły same przy takich kontaktach mogą ulec dezorientacji. Wszak i tu, i tu widzą biało-czerwone flagi, i tu, i tu mówi się o patriotyzmie, o Polsce, a także o Bogu i honorze, okraszonych w dodatku historycznym wprawdzie, lecz dla wielu po dawnemu aktualnym antykomunizmie. Co gorsza, w takiej bogoojczyźnianej licytacji środowiska centroprawicowe zawsze będą nie do pobicia w stosunku do endecji czy konserwatystów. Ci bowiem nie stronią od krytyki narodowych wad, potrafią spojrzeć poza patriotyczny szafarz, patrzą na efektywność, a nie tylko efektowność podejmowanych działań. Piewcy „heroicznych klęsk” zaś żadnych blokad nie mają – mogą bez końca o cnotach wszelakich, husarii, Ordonie, Olszewskim, Winkelriedzie i Samuelu Zborowskim pomieszanych z Kaczyńskimi – aż słuchającym łzy wzruszenia zalewają oczy.
Nie babrać się
Nawet więc próba cynicznego rozegrania „złotej legendy” 4 czerwca przez ewentualnie zainteresowanych neo-endeków, niesie za sobą zasadnicze ryzyko. Nie wiadomo bowiem kto by tu kogo rozegrał… Tym bardziej, że właściwie niemal nikt nie pamięta jak naprawdę padał olszewicki bieda-rząd – za to wszędzie dominują tony znane z „Gazety Polskiej”. Oto podejrzane typy szykują „Nocną Zmianę”, diabolicznie naradzając się na spotkaniu u TW „Bolka”! Włosy na karkach jeżą się z oburzenia… ale właściwie dlaczego? Nie inaczej wyglądają dziesiątki innych narad partyjno-politycznych, obalany rząd był ewidentnie zły, trzeba było wziąć pod uwagę, że może się przed legalnym odwołaniem opierać – a więc omawiano szczegóły całej operacji itd. Słowem – nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Skoro więc konsekwentnie potępiamy całe to bagno demokracji partyjnej i demoliberalizmu – to nie ma najmniejszego powodu, abyśmy się emocjonowali jednym więcej wykwitem tych chorób niszczących tkankę narodową.
Odwoływani i odwołujący z 4 czerwca 1992 r. niczym istotnym się z polskiego, narodowego punktu widzenia nie różnili. Niech więc sobie obchodzą tamtą rocznicę we własnym gronie. Autentyczni, odpowiedzialni patrioci zaś – niech lepiej wezmą się do pracy, by Polacy mieli lepsze powody do świętowania. Chyba, że komuś w sumie wydaje się obojętne: czy bliższą jest rocznica powstania Ligi Narodowej, czy B’nai B’rith…
4 czerwca – czyje „święto”?
Kult rządu Olszewskiego to zatem jeden z mitów założycielskich PiS. Rzekoma ciągłość między tym gabinetem a powstaniem Prawa i Sprawiedliwości oraz działalnością braci Kaczyńskich wprawdzie dobrze mieści się w mitologii politycznej polskiej centroprawicy, jednak niewiele ma wspólnego z faktycznym przebiegiem zdarzeń w 1992 roku i latach następnych. Niekonsekwencja związana jest z pomijaniem zasadniczej okoliczności, jakim była ówczesna kluczowa różnica zdań i rozbieżność taktyczna między Olszewskim, a Jarosławem Kaczyńskim.
To prawda, że kandydaturaOlszewskiego na premiera była do pewnego stopnia autorskim pomysłem lidera PC. Do pewnego stopnia – bowiem mecenas o socjalistycznych przekonaniach i masońskich korzeniach, był po prostu jednym z niewielu „autorytetów solidarnościowych” kojarzonych w tamtym czasie omyłkowo z prawicą, którzy mogli wchodzić w grę, jeśli chodzi o obsadę stanowisk państwowych. Alternatywny kandydat, czyli lider ZChN Wiesław Chrzanowski – odpadał nie tyle ze względu na pozornie zbyt skrajną (czyli niekoalicyjną) pozycję swej partii, co w związku z pełnioną funkcją partyjną. Za mec. Olszewskim nie stała bezpośrednio żadna formacja. Był jedynie jedną z twarzy koalicyjnego Porozumienia Obywatelskiego Centrum – wydawał się więc lepszym, bo słabszym szefem rządu. Takie podejście okazało się jedną z wielu pomyłek Kaczyńskiego, nie raz udowadniającego, że nie zna się na ludzkich charakterach. Szef PC nie docenił ani ambicji swego kandydata, ani jego niesterowalności, ani zwykłych ludzkich wad, jak lenistwo i niedecyzyjność.
Kaczyński poza rządem
Tymczasem wszystkie te słabości premiera niemal od razu podzieliły go z własnym zapleczem, Porozumienia Centrum nie wyłączając. Kaczyńskiemu nie udało się wprowadzić do rządu dwóch polityków, na których mu najbardziej zależało – Sławomira Siwka na szefa URM i… Lecha Kaczyńskiego na ministra obrony narodowej. Tak, tak – w ogłaszanym dziś nieomal „pre-PiS-owskim” gabinecie nie znalazło się miejsce dla frontmana, a obecnie patrona tej partii! Jarosław Kaczyński rozpoczął więc swą ulubioną grę w przekorniaka – to on bowiem, a nie Lech Wałęsa był w istocie u zarania III RP uosobieniem zasady „za, a nawet przeciw”. Zakładając więc Olszewskiemu „rachunek” za zagranie przeciw sobie – Kaczyński jakby na złość nie dopuścił do przyjęcia złożonej przez premiera dymisji, w ostatniej chwili pozyskując warunkowe poparcie PSL. Lider PC wiedział znakomicie, że na tamtym etapie nie ma innego kandydata, a co więcej – że nie uda się ponownie zmontować większości rządowej bez inicjatywy ze strony prezydenta.
Na pohybel Wałęsie
Tymczasem pokonanie Lecha Wałęsy było wówczas jedynym celem Kaczyńskiego. Były szef kancelarii prezydenckiej uważał się (niesłusznie) za głównego kreatora tej prezydentury i (słusznie) czuł się oszukany przez sprytnego elektryka, który nie po to zablokował powstanie monopartii Komitetów Obywatelskich Solidarności, by następnie ułatwiać stworzenie monopolu politycznego PC. Formacja ta wprawdzie wjechała do Sejmu jeszcze na opinii „partii wałęsowskiej”, jednak dzięki umiejętnej grze Belwederu – ani wynik wyborczy Porozumienia, ani osobista pozycja Kaczyńskiego nie odpowiadały jego ambicjom. W tej sytuacji ten uparty polityk podjął działanie zmierzające do uformowania w parlamencie frontu anty-wałęsowskiego.
Weźmy pod uwagę, że Wałęsa A.D. 1992 znajdował się w innym miejscu sceny politycznej, niż można by go umiejscowić dziś (gdyby jeszcze był figurą na szachownicy). Pomimo eksperymentów z kontynuacyjnym rządem Bieleckiego – wciąż jeszcze był kojarzony z wartościami bliskimi prawicowej i katolickiej formacji anty-balcerowiczowskiej. Kaczyński uznał więc, że sojuszników przeciw prezydentowi należy szukać po stronie wartości przeciwnych – czyli w Unii Demokratycznej. Przez cały okres funkcjonowania rządu Olszewskiego Kaczyński stanowił w nim „wewnętrzną opozycję”, stale domagając się poszerzenia koalicji o UD i Kongres Liberalno-Demokratyczny. W lutym 1992 r. podjął w tym zakresie jawną już akcję, opartą na założeniu, że szef Unii, Tadeusz Mazowiecki chowa do Wałęsy taką samą urazę, jak teraz on sam. Ex-premier był jednak ostrożny, nie ufając Kaczyńskiemu, nie wierząc w przetrwanie leniwego mecenasa (z którym bez skutku negocjował jeszcze w grudniu), licząc się z Wałęsą – i wreszcie obawiając się wewnątrzpartyjnej opozycji, na czele z Bronisławem Geremkiem i Jackiem Kuroniem.
Pomysł Kaczyńskiego został publicznie zdezawuowany przez Olszewskiego i rzecznika Gugulskiego, jednak nieformalne rozmowy z UD toczyły się dalej – teraz już… przeciw premierowi. Obie partie „centrowe” rozważały wówczas wariant „wymiany premiera – pozostawienia rządu”, polegający na zastąpieniu Olszewskiego należącym wówczas do PC Jerzy Eysymonttem i wprowadzeniu do składu gabinetu unijnych ministrów. Początkowo obawiał się go jednak Kaczyński, gdy zaś – ponownie upokorzony przez Olszewskiego – ostatecznie się przełamał, ofertę wycofał Mazowiecki. Tak czy siak jednak Kaczyński wyrażał się o rządzie z coraz większym przekąsem, coraz mocniej kontestując jego bierność i brak perspektyw. Równolegle premier podważał pozycję Kaczyńskiego w partii, wykorzystując w tym celu wewnętrzną opozycję „chadecką” z Przemysławem Hniedziewiczem i Andrzejem Anuszem.
Dygresja o „KGB-wskich spółkach”
Na takich grach i zabawach centroprawicy czas upłynął aż do upadku rządu Olszewskiego, przesądzonego jego niechęcią do konstruowania większości, nie zaś jakąkolwiek przyczyną programową. Dygresyjnie można dodać, że nie była nią także dziwaczna awantura telegraficzna o wcześniej zaakceptowaną przez premiera treść traktatu polsko-rosyjskiego. Konia z rzędem temu wskaże co w pierwotnym zapisie art. 7 tego dokumentu („obie strony stworzą sprzyjające warunki dla powstania na części obiektów wybudowanych w Polsce ze środków armii b. ZSRR wspólnych przedsiębiorstw polsko-rosyjskich”) miało stanowić rzekome „ułatwienie dla penetracji wywiadowczej Polski”. Nawet średnio bystry czytelnik powieści szpiegowskich powiedziałby bowiem, że gdyby faktycznie rosyjskie tajne służby zdecydowały się działać w Polsce „na bazie baz”, a więc niemal jawnie – to nie mogłyby sprawić polskiemu kontrwywiadowi większej frajdy i ułatwienia. Chodziło rzecz jasna o symbol, zrobienie psikusa Wałęsie i próbę znalezienia choćby cienia sztandaru przysłaniającego własną nieudolność tego rządu. Zabawne, ale w tym akurat ekipa Olszewskiego faktycznie nieco przypominała swych PiS-owskich następców…
Między Wałęsą, a Olszewskim
Wróćmy jednak do różnic między Olszewskim, a Kaczyńskim. Zaraz po odwołaniu premiera – lider PC podjął próbę zmontowania nowej koalicji, na czele z Tadeuszem Mazowieckim, głównie mając na celu sprzeciwienie się Belwederowi i misji Pawlaka. Jednocześnie jednak Kaczyński zdawał sobie sprawę, że inicjatywa nie jest w jego rękach, a co gorsza – że w obrębie centroprawicy krzyżują się wpływy Wałęsy (silniejsze) i Olszewskiego (słabsze, choć hałaśliwe). W efekcie pierwszych w stronę budowy nowej większości skłaniało się ZChN, w wyniku drugich – największe straty kadrowo-organizacyjne poniosło właśnie PC.
Radykałowie opuszczali PC najpierw zasilając szeregi Ruchu Trzeciej Rzeczypospolitej Parysa (znaleźli się w nim działacze środowisk niepodległościowych związanych niegdyś z POC, np. PPN Romualda Szeremietiewa). Następnie po stronie Olszewskiego zorganizowało się Forum Chrześcijańsko-Demokratyczne Hniedziewicza. Wreszcie ukonstytuował się Ruch dla Rzeczypospolitej. Wg ówczesnej maniery miała to być formacja łącząca niemal wszystkie nurty ideowe, byle „patriotyczne”, czyli pro-lustracyjne (miano własną frakcję chrześcijańsko-narodową w postaci RChN Akcja Polska, chadeków w FChD, RTR-owi wyznaczono zaś rolę… konserwatystów, cokolwiek przez to rozumiano). W obozie tym nie było miejsca dla zdradzieckiego PC, którego przywódca wybrał wówczas – w oczach swych dawnych współpracowników – drogę kolaboracji z UD.
Wcisnąć się do rządu
Abstrahując od emocji – była to zresztą obserwacja prawidłowa. Kaczyńskiemu musiała się podobać koncepcja powołania rządu Suchockiej, czyli „panny Nikt” wyciągniętej jak królik z kapelusza przez Jana Marię Rokitę, wówczas podporę… geremkowskiej frakcji UD. Kaczyński mógł więc liczyć, że kolejny wystawiony przez Wałęsę premier (Geremek został wkręcony przez prezydenta w skazaną na porażkę misję tworzenia rządu po wyborach 1991 r.) – da się wykorzystać do rozgrywki z Belwederem. Ta zaś powoli stawała się obsesją Kaczyńskiego.
Kierownicy powstającego rządu rozsądnie jednak uznali, że wpuszczenie do koalicji wiecznego intryganta i malkontenta Kaczyńskiego nie zrównoważy skutków ewentualnej wojny z Wałęsą. W tej sytuacji postanowiono nie wpuszczać PC-wców do składu gabinetu pod wygodnym pretekstem, jaki stanowiła kandydatura Adama Glapińskiego. Zarówno jako nieudolny minister budownictwa, jak i kontrowersyjny fan koncesjonowania gospodarki (na milę pachnącego aferami, choćby potencjalnymi) na czele resortu współpracy z zagranicą – był znakomitym chłopcem do bicia. Tymczasem Kaczyński nie miał ochoty dać się wyrolować przy tworzeniu kolejnego już rządu, a ponadto trafnie rozpoznał, gdzie go nie chcą.
Na Belweder – przeciw wszystkim!
Momentalnie więc postanowił poszerzyć listę wrogów o ekipę ZChN-UD, oczywiście pozostawiając na jej pierwszym miejscu Lecha Wałęsę. Odrębną pozycję na marginesie tego spisu zajmował zaś… Jan Olszewski i jego RdR. Choć rozwijany nader ospale – Ruch zajmował na scenie politycznej miejsce atrakcyjne z punktu widzenia PC, prezentując się jako „prawicowa opozycja” (czemu zresztą burkliwie sprzeciwiał się sam Olszewski). Podkreślmy to raz jeszcze – Kaczyński po wylądowaniu za burtą rządu Suchockiej nie wsparł ex-premiera, nie dołączył do kształtującego się obozu, mającego na sztandarach lustrację, wojnę z bazami rosyjskimi, wstąpienie do NATO, a z czasem także krytykę polityki ekonomicznej nowego rządu. Kaczyński zagrał tak, jak grał zawsze – jako rozbijacz, destruktor i wieczny singiel, niezdolny do budowy szerszej platformy współpracy.
PC ruszyło w forpoczcie opozycji nie po to, by ją wzmocnić, ale by nadać jej jednoznacznie antywałęsowski charakter. Mimo wszystkich słabości rządu Suchockiej, a zwłaszcza kontynuacji balcerowiczowskich eksperymentów w gospodarce – Kaczyński wszelkie zło III RP personifikował w Wałęsie. To pod Belweder prowadzono manifestacje, to ta kampania nienawiści miała na nowo zorganizować scenę polityczną, gwarantując na niej nie tylko miejsce dla PC, ale i wypychając Olszewskiego, tyleż zwyczajnie ospałego, co ewidentnie przerażonego rozbuchanym przez Kaczyńskiego radykalizmem.
Jedność przez podział?
Fakty są zresztą dość oczywiste. Nie było żadnej prostej linii ideowo-organizacyjnej łączącej rząd Olszewskiego z PiS-em. Rada tej partii mogła sobie pisać kilka lat temu w rocznicowej uchwale „Dziś wiemy, że bez tamtej próby, bez tamtego rządu nie byłoby przełomu, jakim stało się zjednoczenie polskiej prawicy niepodległościowej i powstanie Prawa i Sprawiedliwości” – ale fakty były inne. Kaczyński zrobił wiele, aby prawica poszła podzielona do wyborów w 1993 r. – odrzucił współpracę z Porozumieniem Ludowym Gabriela Janowskiego, doprowadził do rozbicia RdR-u, licząc na uzyskanie dominującej pozycji wśród tego elektoratu nie wspólnie z Olszewskim, ale przeciw niemu. Zaraz po przegranej porzucił zaś swych centroprawicowych sojuszników (z RTR, ChD-Stronnictwa Pracy i Zjednoczenia Polskiego) kręcąc nosem na ich… nadmierny radykalizm, który sam niedawno podkręcał. Fani Kaczyńskiego w zaślepieniu zapewne pochwaliliby go za okazany wówczas pragmatyzm – jednak jest to dowód kolejnej już niekonsekwencji w legendzie „niezłomnych Kaczyńskich”. Wszak nie za realizm (by nie rzec cynizm) wynosi się go dziś na piedestał – ale za rzekomo sztywny kręgosłup ideowy. Tymczasem obserwując Kaczyńskiego w latach 93-95 trudno wskazać jaką miałaby być ta idea – poza, rzecz jasna, utrudnianiem faktycznie programowego porozumienia na prawicy (np. na osi ZChN-UPR) oraz utrzymywaniem wrogości wobec Wałęsy.
Gdyby Kaczyński faktycznie chciał już wówczas budowy „obozu IV RP”, to by go próbował tworzyć, a nie utrzymywał resztki PC z pieniędzy Fundacji Solidarności wokół jednego hasła – przywrócenia kary śmierci. Może i obiektywnie słusznego, ale jednak zasadniczo niestanowiącego uniwersalnej odpowiedzi na problemy naszej Ojczyzny… Zanim powstał PiS – Jarosław Kaczyński zdążył jeszcze wpuścić w maliny paru partnerów i współpracowników (niektórych zresztą kilkakrotnie, taki np. Kazimierz M. Ujazdowski dawał się podpuszczać Kaczyńskiemu coś ze trzy razy – tworząc Koalicję Konserwatywną, rozwiązując Przymierze Prawicy, wreszcie zwijając Polskę Plus). Kilkakrotnie też ponosił sromotne porażki – np. lansując i porzucając Adama Strzembosza, czy zgłaszając na prezydenta w 1995 r. własnego brata. Oczywiście, może budzić uznanie, że po każdej porażce podnosił się, jednak trzeba też przyznać, że nie można uznawać za optymalną taktykę polityczną „będę stale popełniał te same błędy, aż w końcu zdarzą się sprzyjające okoliczności i pomimo tych pomyłek ludzie mnie wybiorą” – jest to bowiem polityczna odmiana oczekiwania na cud. Kiedy zaś takowy – jak w 2015 r. – faktycznie nastąpi, wówczas okazuje się przekleństwem dla Polski. Bo przecież skoro to cud – to nie można, ani nawet nie należy przygotowywać się do niego żadną pracą, nie trzeba przygotowywać do rządzenia, nie trzeba mieć ani wdrażać żadnych ratunkowych projektów dla Polski. Wystarczy wierzyć – i być posłusznym prorokom…
Fałszywy mesjasz
Kariera polityczna Jarosława Kaczyńskiego nie jest bowiem związana ani z wyjątkową trafnością jego politycznych analiz, ani nawet z konsekwencją i uporem, których nikt mu nie odmawia. To rodzaj opowieści quasi-religijnej, pełnej „cudów”, łask, nagradzania wiary, odchodzących i powracających synów marnotrawnych itp. W tej pseudo-ewangelii historia rządu Olszewskiego to tylko mistyczna prefiguracja tak wzlotu i upadku rządu PiS, jak i całej „Wielkiej Ofiary Smoleńskiej”. Ex-premier to więc zarówno reprezentant „starego przymierza”, nie tyle błądzącego, co po prostu mniej doskonałego od właściwej misji Kaczyńskiego, a równocześnie ktoś w rodzaju „Jana Chrzciciela” przygotowującego przyjście obu Wielkich Braci. W tym sensie prawdziwa historia tamtego rządu nie ma znaczenia. Stanowi już tylko część mitologii i składową kultu nie ruchu politycznego, ale raczej zbudowanej na jego podstawach sekty. Jarosław Kaczyński widzi się w niej w roli mesjasza, choć w istocie jest kimś pomiędzy Sabbatajem Cwi, a Jakubem Frankiem polskiej prawicy.
Beatyfikacja Mecenasa
W tradycyjnie łzawych i nieuchronnie pomnikowych apologiach pośmiertnych- Jan Olszewski jawi się co najmniej równie wizjonersko, ale i romantycznie. Tymczasemnajromantyczniejszy w Olszewskim był bodaj tylko jego stosunek do Antoniego Macierewicza, wciąż zaś najprecyzyjniejszą oceną właśnie zmarłego wydaje się być ta wyrażona przed 27 laty przez również już nieżyjącego, a nie żegnanego z taką pompą Andrzeja Leppera…
Reasumując, dorobek rządu Olszewskiego sprowadza się do kilku tylko, ale za to dotkliwych klęsk dla Polski, takich jak: układ stowarzyszeniowy ze Wspólnotami Europejskimi, euroatlantyzm, kontynuacja planu Balcerowicza przez Eysymontta, prywatyzacja FSM, rozbabranie lustracyjnego chaosu (bez żadnego „ujawnienia” i ubezwłasnowolnienia agentów – za to z TW na prominentnych stanowiskach w samym rządzie). Do tego dodajmy zaślepiony, bezwarunkowy pro-banderyzm (łączący Olszewskiego m.in. z… Kuroniem i Michnikiem) – i otrzymujemy realny obraz zmarłego: nieudacznika i szkodnika, szkodliwego w swym nieudacznictwie i nieudolnego w szkodliwości. I w sumie tyle dobrego można o ex-premierze powiedzieć.
W swoim najsłynniejszym wystąpieniu, pośród licznych pauz i sapnięć, Jan Olszewski zapytał: "Czyja jest Polska?" - i to również była co najmniej niezręczność, ponieważ Polska nie jest niczyją własnością.
To my należymy do Polski.
Konrad Rękas
[i] 31 stycznia 1992 r., 7 posiedzenie Sejmu I kadencji. Zaplecze polityczne "pierwszego niekomunistycznego rządu Jana Olszewskiego" stosunkiem głosów 207 do 77, przy 36 posłach wstrzymujących się od głosowania - odrzuca w pierwszym czytaniu projekt ustawy o restytucji niepodległości zgłoszony przez Klub Parlamentarny Konfederacji Polski Niepodległej: //orka2.sejm.gov.pl/Debata1.nsf/main/1E3DFD95#080
Ja myślę zupełnie odwrotnie.
To państwo jest organizacją.
Organizacja należy do swoich członków.
I to oni ją kształtują.
Członkowie państwa to obywatele.
I oni kształtują swoje państwo.
Czasem tylko ciężko zebrać się w kupę.
Nie tylko Polakom - to oczywiste wbrew powszechnym opiniom.
Ale to wątek poboczny - za główny daję 5*
Ukłony
Ja w opisywanych latach byłem poza Polską a internetu jeszcze nie było.
Zawsze instynktownie nie ufalem Kaczyńskim, teraz przynajmniej wiem dlaczego...
Bardzo się mylił?
Wiem, że w cieniu byli inni TW, ale to LW był prezydentem...
Największym szokiem było podarowanie przez min. A. Olechowskiego Włochom jednej z najlepiej działających polskich branż - produkcji małych samochodów w Bielsku i Tychach.
Artykuł trafny, brakuje mi oceny lustracji zainicjowanej wystrarzłem Korwina i niejasnego oraz jednostronnego jej wykonania przez Macierewicza.
Jak wielu antyPolaków w IIIŻydo-RP/Polin także i J.Olszewski został kawalerem Orderu Orła Białego.
Nie opłakujmy renegatów, antyPolaków i syjonistów
Pozdrawiam
Nie dlatego, że są nieprawdziwe, ale dlatego, że są zakłamane.
Brak w nich choćby tła w postaci nastrojów społecznych, wpływu mediów - dobrze zorganizowanych i z przekazem równie antypolskim jak obecnie, chociaż wtedy nastawionych na inne cele.
Społeczeństwo - ogłupiałe rzekomą wolnością z wielkimi oczekiwaniami i przy kompletnym braku świadomości - bez elit.
Czy na tym tle Olszewski był postacią pozytywną? Pomijam opcję, że był, czy nie był Żydem, masonem, a może i cyklistą.
Całkowicie pomijane jest w takich opisach to, że część Żydów (zwłaszcza tych mających kontakt z polskością przedwojenną), po prostu polonizowała się - co oznacza inny stosunek do otoczenia.
No i sprawa końcowa - to jest pisane z punktu widzenia oceny wg stanu obecnej wiedzy.
Takie notki tylko jątrzą - nie dają możliwości podejmowania racjonalnych decyzji w przyszłości, bo niczego nie uczą.
Mając obecną wiedzę - pewnie wygrałbym wszystkie przegrane powstania i bitwy. W ciepłych kapciach przed TV.
5* dla autora !
Jak tylko przejrzałem te "kondolencje" to pomyślałem sobie, jakby ci je piszący pisali o swoich "przyjaciołach", którzy wywalili ich w kosmos ?
Legendowanie trwa w najlepsze, kosztem Polaków !
Zmiany może dokonać świadome swych celów i potrzeb społeczeństwo - poprzez usunięcie tych samozwańczych "baronów", których siłą jest głupota gawiedzi, a ci "popiskujący" tylko ich wzmacniają.
Na razie skrytykowales autora a nic na obronę J.O
Pytam bo moja wiedza na ten temat jest ograniczona.
Czy pamiętasz tumult, w jakim powstawał rząd ?
Czy masz świadomość, iż Polska, to nie USA, zresztą i tak nawet w USA mianowanie ministrów wymaga aprobaty konkgresu,
a u nas skład rządu był ustalany pod stołem w wyniku różnych targów.
W USA nie można odwołać prezydenta, a zatem i rządu, w jedną noc, i to nie mając takiego głosowania w porządku dziennym.
Przecież każdy polski premier musi się z tym liczyć, i podlega nieustannemu szatażowi.
Natomiast samo poddawanie go ocenie uważam za błędne.
W obecnych warunkach - należałoby przedstawić raczej tło wydarzeń i rolę jaką spełnił Olszewski - bez oceny. Tę należy pozostawić . Przynajmniej do czasu poznania faktycznych mechanizmów.
Choćby sprawa Wałęsy: wtedy miał jeszcze bardzo duże wpływy. Przecież to on był inspiratorem usunięcia Olszewskiego. Pytanie: czy bronił się tylko przed ujawnieniem swych donosów, czy był świadomym sk...synem.
Konflikt Parysa z Kołodziejczykiem - wskazuje, że świadomy.... Bo jeśli został motorówką zawieziony do stoczni ...
Itd., itp., - sprawy, które wymagałyby wyjaśnienia. I dopiero wtedy można mówić o roli i uwarunkowaniach decyzji Olszewskiego.
Tak to widzę. Zadymy w czasie stanu, to owszem, wielu brało udzał, ale żeby pomyśleć, i głosować jak należy, to już nie. Przerosło to siły zadymiarzy.
Ale takich idiotów napadających na JO pamiętam z tamtych czasów. JO był pierwszym premierem, który miał przeciwko sobie mendia, i te mendia szkalowły wszystko, co robił. Pamiętam swoich znajomych, również tych ze stopniami naukowymi, które te bzdury powtarzali w towarzystwie, święcie w nie wierząc, bo im było nie wsmak. Wszyscy wtedy się już nastawili na geszeft darcia sukna Rzeczypospolitej.
Minęło 26 lat więc chyba można pokusić się o ocenę. Przynajmniej żyją jeszcze ci co pamiętają. To ile trzeba czekać?
a wszystkich uczestników, łącznie z Pawlakiem i Tuskiem, postawić przed Trybunałem Stanu. To jest właściwa instytucja.
Dobrze, że wielu ówczesnych aktorów już nie ma.
Pamiętam wybory prezydenckie, nie miałem zaufania ani do Wałęsy ani tym bardziej do Mazowieckiego. Nie głosowałem wcale i tak mi już zostało.
W Wenezueli to społeczeństwo demokratycznie stawia na piedestał miałkiego masona ?
Taki Andruszkiewicz też darł mordę i co ?
Jeżeli 90 % ludzi nie rozumie i jak rzeczony żagielek, dryfuje jak im wiaterek zawieje, to ja do nich nie pasuję, pan na łódce pływasz więc ...
Pierwsza osoba w państwie, która winna stanąć przed Trybunałem Stanu.
NA KOGO się delikatnie zapytam, na kogo ?
Nie jestem kibolem i zadymiarzem, vide Wisła doprowadzona przez nich do dna, jeżeli ulica się wypowiada to należy mniemać że cel będzie odwrotny do zamierzonego, czynnie poprę program dla Polski i Polaków robionych przez Polaków a nie przez jakieś obślizłe dzikie węże.
Oczywiście, ostatni raz, ostatni raz na solidaruchów i ich pociotki.
Przypominam Ci, że głosowało się również w zakładach pracy, czy je sprzedać, czy nie.
Głosowało się w związku "zawodowym" Solidarność.
Głosowało się na partie.
Głosowało się kupując, lub nie, wybiórczą.
Głosowało się oglądając TV.
Głosowało się uczestnicząc w przekrętach.
Kto sterowal? Kaczyński publicznie się pochwalił, że to on zrobił Wałęsę prezydentem więc chyba miał na niego wpływ. Przynajmniej przez jakiś czas.
Od 1991 do 1998 przebywalem poza Polską. O wielu rzeczach dowiaduje się dopiero teraz.
Solidaruchy, zamiast dbać o pracowników, w swojej głupocie, na przekór doświadczeniom węgierskim, pozamykały w niedzielę SAMy, za to rodzinne sklepiki, nie. Chodziło im, jak się uważa, o uszczknięcie dochodów SAMom, głównie należącym do zagranicznych sieci.
Ja od tego czasu nigdy NIC nie kupuję w niedzielę. Handlowe niedziele dla mnie nie istnieją, nie będę zawracał sobie głowy tym, w którą to można, w którą nie. W ogóle nic nie kupuję, w żadnym sklepie, i na dodatek poszczę. Wyjdzie mi to na zdrowie. Kiedyś pościło się w piątki, teraz poszczę w niedzielę.
Dlaczego tak jestem wkurzony na tę zagrywkę? Dawniej jeździłem w niedzielkę na majówki, a na majówce, po drodze, kupowało się do "koszyczka" to, na co się akurat miało ochotę. A teraz trzeba menu ułożyć w przeddzień. Już mi się nie chce, cały urok majówek prysł. Teraz niedziela to dzień pracy i umartwiania. Do tego doprowadzili.
Co by było, gdyby tak wszyscy nic nie kupowali w niedzielę, no i przestali chodzić do kościoła w niedzielę. Przecież, społecznie, drogą faktów dokonanych, można przenieść "dzień święty" na inny dzień tygodnia.
Wtedy Solidaruchy znalazłyby rękę w nocniku.
Przy każdej okazji wciskam postulat, aby w niedzielkę zamknąć stacje benzynowe i kościoły. Księża też muszą mieć dzień odpoczynku i mieś sposobność, aby bez umiaru zapić na zakrystii.
To co po stanie wojennym to już nie Solidarność tylko żydo - bolszewicka ustawka. Magdalenka i kanciaty stół.
Powtarzam tylko co zeznał Kaczyński. A to facet o ego większym niż Himalaje.
Czy to członkowie solidarności zamknęli SAMy w niedzielę?
Termin solidaruchy dotyczy agentury, która opanowała związek, do tych wszyskich sabotażystów, którzy pełnią funkję w związku.
Przypominam Ci, skoro Cię nie było, iż Wałęsa, i inni, byli zarówno po, jak i przed stanem wojennym.
Solidarność, to był chytry plan, który, jak żaden inny, wykorzystał oczekiwania społeczne.
Taki wykształcony naród, a dał się uwieść jak stara panna.
I wcale się nie dziwię, że Polacy dali się nabrać.
Jeśli chodzi o sklepy w niedzielę to akurat jestem za. Mieszkałem w kraju gdzie we wszystkie niedziele i jedno popołudnie w tygodniu były zamknięte. Da się żyć.
Dlaczego tylko handlarzom należy się niedzielny wypoczynek ?
Chodziło o natychmiastowe odcięcie M. od dostępu do papierów MSW. Ale i tak z debaty dowiedzieliśmy się dużo, np z wystąpienia posła Świtonia. Byłem tamtego dnia w delegacji, bez telewizora, słuchałem tego w radiu.
Niemniej chyba nie zarzucisz mi nieprawdy iż rząd Olszewskiego wprowadził wiele koncesji nie istniejacych u Wilczka, zakazał handlu ulicznego, który zdrowo ożywiał wówczas gospodarkę a przede wszystkim podarował Włochom za nic w zamian nasze dwie fabryki samochodów po to by Włosi je zdusili.
Pozwolisz, że nie odpowiem.
nie znam kulisów rozgrywek w ówczesnym rządzie, nie wiem również, jakim naciskom podlegał, pamiętaj, że rząd to tylko sejmowa delegacja, którą w każdej chwili można zmienić, a większość posłów jest kupiona przez różne grupy wpływu,
tak więc struktura władzy i decyzji jest złożona i niejawna.
Wiele trzeba odpuścić, aby wygrać najważniejsze.
Widać Polska handlem stoi. Z czym Ci się to kojarzy?
Beata Szydło przyznała byłemu premierowi Janowi Olszewskiego oraz jego małżonce, Marcie, specjalne emerytury. Były szef polskiego rządu otrzymywał dodatkowo 8 tys. złotych, z kolei jego towarzyszka życia o połowę mniej.
To był tylko DODATEK do i tak bardzo wysokich emerytur!
Masz rację, nie było w tych specjalnych emeryturach nic bulwersującego: przecież dzieci nic nie dostały a mogły...
Strażnicy pieczęci?
OK. Najważniejszym dokonaniem premiera Olszewskiego było "Ruscy won!" Łzy, nietłumione, popłynęły mi spod powiek, kiedy Szef Rady Ministrów pożegnał się wtedy w wieczornym przemówieniu z narodem.
Jan Olszewski, do końca zawodowy dyskretny mecenas, z uwagi na perypetie życiowe, zabrał zdaje się dużo tajemnic do grobu. Jacek Kurski, będący wiele lat rzecznikiem zmarłego, ponformował o Jego śmierci na Twitterze. Wyznał, że akurat był na badaniu kontrolnym w szpitalu i przez przypadek przeniesiono go na oddział, gdzie umierał jego ongisiejszy mentor i pryncypał. Tam spotkał Antoniego Macierewicza i Piotra Naimskiego. Ale Jan Olszewski już nie reagował. Czy był jakiś spowiednik w pobliżu? Czasem człowiek, w ostatniej myśli o Bogu, nim stanie przed Stwórcą, chce coś wyrzucić z siebie na ziemskim padole...
http://niepoprawni.pl/blog/elig/najwazniejszy-premier-iii-rp#comment-1580423
W rządzie Jana Olszewskiego nikt nie był zainteresowany gospodarką. Ja w tym rządzie osiwiałem, bo posiedzenia Rady Ministrów to była istna tortura. Z drugiej strony podejmowano dziwne decyzje. Kiedyś na Radzie Ministrów omawiano sprawę sprzedaży FSM, czyli małego fiata Włochom. Pytałem ówczesnego ministra finansów Andrzeja Olechowskiego, jaki jest sens sprzedawać to przedsiębiorstwo Włochom, i to jeszcze z dużym bonusem. A on na to, że nie mamy menedżerów zdolnych do zarządzania takimi firmami. Powiedziałem, że w to nie wierzę, ale nawet jeżeli to prawda, to można odpowiednich menedżerów sprowadzić z zagranicy. Usłyszałem od premiera [OLSZEWSKIEGO]: JEŻELI NIE SPRZEDAMY, TO NASI ZAGRANICZNI PARTNERZY POWIEDZĄ, ŻE NIE JESTEŚMY PROZACHODNI. (…)
Walczyłem o PGR-y. Gdy zostałem ministrem rolnictwa w rządzie Jana Olszewskiego, symbolicznie odwiedziłem rolnika indywidualnego i państwowe gospodarstwo rolne. Uważam, że zniesienie z dnia na dzień dotacji dla PGR-ów było nierozumnym i skrajnie nieodpowiedzialnym działaniem. (…) W moim zespole w ministerstwie przyjęliśmy program stopniowej restrukturyzacji PGR-ów, tworzenia akcjonariatów pracowniczych, które przejęłyby te przedsiębiorstwa, i upełnorolnienia gospodarstw indywidualnych. Niestety, w rządzie Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej nie było zrozumienia dla tych problemów. (…)
Uważałem jednak, że lustracja najważniejszych osób w państwie przy ówczesnym stanie rządu i ówczesnej sytuacji politycznej było skrajną nieodpowiedzialnością. Na dodatek wskazano jako agentów SB prezydenta, marszałka Sejmu, ministrów. Byliśmy na krawędzi. To na lata pogrzebało ideę lustracji”.
Tak po latach wspominał GABRIEL JANOWSKI.